Россия и Запад (Антология русской поэзии) — страница 79 из 83

I brzuch jak balon w powietrzu ulata.

Lecz skoro cicha, drzemiaca harmata

Nagle sie zbudzi rozkazem wyzwana,

Jak tarantula, gdy jej kto w nos dmuchnie

Wnet sciagnie nogi/ podchyla kolana

I nim sie nadmie, nim jady wybuchnie,

Zrazu przednimi kanonij erami

Okolo pyska dlugo, szybko wije

Jak mucha, co sie w arszeniku splami,

Siadlszy swoj czarny pyszczek dlugo myje;

Potem dwie przednie nogi w tyl wywroci,

Tylnymi kreci/ potem kiwa zadem,

Nareszcie wszystkie nogi w bok rozrzuci,

Chwile spoczywa, w koncu buchnie jadem.

Pulki stanely - patrza - car, car jedzie,

Tuz kilku starych, konnych admiralow,

Tlum adiutantow i cma jeneralow

Z tylu i z przodu, a car sam na przedzie.

Orszak dziwacznie pstry i cetkowany,

Jak arlekiny: pelno na nich wstazek,

Kluczykow, cyfer, portrecikow, sprzazek,

Ten sino, tamten zolto przepasany,

Na kazdym gwiazdek, kolek i krzyzykow

Z przodu i z tylu wiecej niz guzikow.

Swieca sie wszyscy, lecz nie swiatlem wlasnem,

Promienie na nich ida z oczu panskich;

Kazdy jeneral jest robaczkiem jasnym,

Co blyszczy pieknie w nocach swietojanskich;

Lecz skoro przejdzie wiosna carskiej laski,

Nedzne robaczki traca swoje blaski:

Zyja, do cudzych krajow nie ucieka,

Ale nikt nie wie, gdzie sie w blocie wleka.

Jeneral w ogien smialym idzie krokiem,

Kula go trafi, car sie don usmiechnie;

Lecz gdy car strzeli nielaskawym okiem,

Jeneral bladnie, slabnie, czesto - zdechnie.

Srod dworzan predzej znalazlbys stoikow,

Wspaniale dusze - choc gniew cara czuja,

Ani sie zarzna, ani zachoruja;

Wyjada na wies do swych palacykow

I pisza stamtad: ten do szambelana,

Ow do metresy, ow do damy dworu,

Liberalniejsi pisza do furmana.

I znowu z wolna wroca do faworu.

Tak z domu oknem zrucony pies zdycha,

Kot miauknie tylko, lecz stanie na nogi

I znowu szuka do powrotu drogi,

I jakas dziura znowu wnidzie z cicha;

Nim stoik w sluzbe wroci tryumfalnie,

Na wsi rozprawia cicho - liberalnie.

Car byl w mundurze zielonym, z kolnierzem

Zlotym. Car nigdy nie zruca mundura;

Mundur wojskowy jest to carska skora,

Car rosnie, zyje i - gnije zolnierzem.

Ledwie z kolebki dziecko wyjdzie carskie,

Zaraz do tronu zrodzony paniczyk

Ma za stroj kurtki kozackie, huzarskie,

A za zabawke szabelke i - biczyk.

Sylabizujac szabelka wywija

I nia wskazuje na ksiazce litery;

Kiedy go tanczyc ucza guwernery,

Biezy kiem takty muzyki wybija.

Doroslszy, cala jest jego zabawa

Zbierac zolnierzy do swojej komnaty,

Komenderowac na lewo, na prawo,

I wprawiac pulki w musztre - i pod baty.

Tak sie car kazdy do tronu sposobil,

Stad ich Europa boi sie i chwali;

Slusznie z Krasickim starzy powiadali:

"Madry przegadal, ale glupi pobil".

Piotra Wielkiego niechaj pamiec zyje,

Pierwszy on odkryl te Caropedyje.

Piotr wskazal carom do wielkosci droge;

Widzial on madre Europy narody

I rzekl: "Rosyje zeuropejczyc moge,

Obetne suknie i ogole brody".

Rzekl - i wnet poly bojarow, kniazikow

Scieto jak szpaler francuskiego sadu;

Rzekl - i wnet brody kupcow i muzykow

Sypia sie chmura jak liscie od gradu.

Piotr zaprowadzil bebny i bagnety,

Postawil turmy, urzadzil kadety,

Kazal na dworze tanczyc menuety

I do towarzystw gwaltem wwiodl kobiety;

I na granicach poosadzal straze,

I lancuchami pozamykal porty,

Utworzyl senat, szpiegi, dygnitarze,

Odkupy wodek, czyny i paszporty;

Ogolil, umyl i ustroil chlopa,

Dal mu bron w rece, kieszen narublowal

I zadziwiona krzyknela Europa:

"Car Piotr Rosyja ucywilizowal".

Zostalo tylko dla nastepnych carow

Przylewac klamstwa w brudne gabinety,

Przysylac w pomoc despotom bagnety,

Wyprawic kilka rzezi i pozarow;

Zagrabiac cudze dokola dzierzawy,

Skradac poddanych, placic cudzoziemcow,

By zyskac oklask Francuzow i Niemcow,

Ujsc za rzad silny, madry i laskawy.

Niemcy, Francuzi, zaczekajcie nieco!

Bo gdy wam w uszy zabrzmi huk ukazow,

Gdy knutow grady na karki wam zleca,

Gdy was pozary waszych miast oswieca,

A wam natenczas zabraknie wyrazow;

Gdy car rozkaze ubostwiac i slawic

Sybir, kibitki, ukazy i knuty

Chyba bedziecie cara piesnia bawic,

Waryjowana na dzisiejsze nuty.

Car jak kregielna kula miedzy szyki

Wlecial i spytal o zdrowie gawiedzi;

"Zdrowia ci zyczym", szepca wojownik!,

Ich szepty byly jak mruk stu niedzwiedzi.

Dal rozkaz - rozkaz wymknal sie przez zeby

I wpadl jak pilka w usta komendanta,

I potem gnany od geby do geby

Na ostatniego upada szerzanta.

Jeknely bronie, szczeknely palasze

I wszystko bylo zmieszane w odmecie:

Na linijowym kto widzial okrecie

Ogromny kociol, w ktorym robia kasze,

Kiedy wen woda z pompy jako z rzeczki

Bucha, a w wode sypie majtkow rzesza

Za jednym razem krup ze cztery beczki,

Potem dziesiatkiem wiosel w kotle miesza;

Kto zna francuska izbe deputatow,

Wieksza i stokroc burzliwsza od kotla,

Kiedy w nie projekt komisyja wmiotla

I juz nadchodzi godzina debatow:

Cala Europa, czujac z dawna glody,

Mysli, ze dla niej tam warza swobody;

Juz liberalizm z ust jako z pomp bucha;

Ktos tam o wierze wspomnial na poczatku,

Izba sie burzy, szumi i nie slucha;

Ktos wspomnial wolnosc, lecz nie zrobil wrzatku,

Ktos wreszcie wspomnial o krolow zamiarach,

O biednych ludach, o despotach, carach,

Izba znudzona krzyczy: "Do porzadku!"

Az tu minister skarbu, jakby z dragiem,

Wbiega z ogromnym budzetu wyciagiem,

Zaczyna mieszac mowa o procentach,

O clach, oplatach, stemplach, remanentach;

Izba wre, huczy i kipi, i pryska,

I szumowiny az pod niebo ciska;

Ludy sie ciesza/ gabinety strasza,

Az sie dowiedza wszyscy na ostatku,

Ze byla mowa tylko - o podatku.

Kto tedy widzial owy kociol z kasza

Lub owa izbe - ten latwo zrozumie,

Jaki gwar powstal" w tylu pulkow tlumie,

Gdy rozkaz carski wlecial w srodek kupy.

Wtem trzystu bebnow ozwaly sie huki,

I jak lod Newy gdy prysnie na sztuki,

Piechota w dlugie porznela sie slupy.

Kolumny jedne za drugimi daza,

Przed kazda beben i komendant wola;

Car stal jak slonce, a pulki dokola

Jako planety tocza sie i kraza.

Wtem car wypuscil stado adiutantow,

Jak wroble z klatki albo psy ze smyczy;

Kazdy z nich leci, jak szalony krzyczy,

Wrzask jeneralow, majorow, szerzantow,

Huk tarabanow, piski muzykantow

Nagle piechota, jak lina kotwicy

Z klebow rozwita, wyciaga sie sznurem;

Sciany idacej pulkami konnicy

Lacza sie, wiaza, jednym staja murem.

Jakie zas dalej byly tam obroty,

Jak jazda racza i niezwyciezona

Leciala obses na karki piechoty:

Jak kundlow psiarnia traba poduszczona

Na zwiazanego niedzwiedzia uderza,

Widzac, ze w kluby ujeto pysk zwierza

Jak sie piechota kupi, sciska, kurczy,

Nadstawia bronie jako igly jeza,

Ktory poczuje, ze pies nad nim burczy;

Jak wreszcie jazda w ostatnim poskoku

Targniona smycza powsciagnela kroku;

I jak harmaty w przod i w tyl ciagano,

Jak po francusku, po rusku lajano,

Jak w areszt brano, po karkach trzepano,

Jak tam marzniono i z koni spadano,

I jak carowi w koncu winszowano

Czuje te wielkosc, bogactwo przedmiotu!

Gdybym mogl opiac, wslawilbym me imie,

Lecz muza moja jak bomba w pol lotu

Spada i gasnie w prozaicznym rymie,

I srod glownego manewrow obrotu,

Jak Homer w walce bogow - ja - ach, drzymie.

Juz przerobiono wojskiem wszystkie ruchy,

O ktorych tylko car czytal lub slyszal;

Srod zgrai widzow juz sie gwar uciszal,

Juz i sukmany, delije, kozuchy,

Co sie czernily gesto wkolo placu,

Rozpelzaly sie kazda w swoje strone,

I wszystko bylo zmarzle i znudzone

Juz zastawiano sniadanie w palacu.

Ambasadory zagranicznych rzadow,

Ktorzy pomimo i mrozu, i nudy,

Dla laski carskiej nie chybia przegladow

I co dzien krzycza: "o dziwy! o cudy!"

Juz powtorzyli raz tysiaczny drugi

Z nowym zapalem dawne komplementy:

Ze car jest taktyk w planach niepojety,

Ze wielkich wodzow ma na swe uslugi,

Ze kto nie widzial, nigdy nie uwierzy,

Jaki tu zapal i mestwo zolnierzy.

Na koniec byla rozmowa skonczona

Zwyczajnym smiechem z glupstw Napoleona;

I na zegarek juz kazdy spozieral,

Bojac sie dalszych galopow i klusow;

Bo mroz dociskal dwudziestu gradusow,

Dusila nuda i glod juz doskwieral.

Lecz car stal jeszcze i dawal rozkazy;

Swe pulki siwe, kare i bulane

Puszcza, wstrzymuje po dwadziescie razy;

Znowu piechote przedluza jak sciane,

Znowu ja sciska w czworobok zawarty

I znowu na ksztalt wachlarza roztacza.

Jak stary szuler, choc juz nie ma gracza,

Miesza i zbiera, i znow miesza karty;

Choc towarzystwo samego zostawi,

On sie sam z soba kartami zabawi.

Az sam sie znudzil, konia nagle zwrocil

I w jeneralow ukryl sie natloku;

Wojsko tak stalo, jak je car porzucil,

I dlugo z miejsca nie ruszylo kroku.

Az traby, bebny daly znak nareszcie:

Jazda, piechota, dlugich kolumn dwiescie